Popularne posty

czwartek, 18 lutego 2016

Prawo - po co to komu?

Tak jak w temacie, po co komu prawo? A już ponad wszystko, po co to w ogóle studiować?


od jakiegoś czasu poważnie się zastanawiam nad sensem studiów prawniczych w Polsce. Sama się targnęłam na ten jakże elitarny kierunek studiów. Fakt, jako kolejny fakultet, ale jednak gdzieś z tyłu głowy aspirowałam do bycia wykwalifikowanym, świetnie zarabiającym prawnikiem. A mogłam przecież dalej być kosmetologiem, specjalistką od podologii i kiedyś, w końcu (jak nie tu, to gdzieś na świecie) otworzyć własny gabinet i spokojnie żyć. Ale nie, musiałam "podnieść poprzeczkę".

Jak to wygląda naprawdę?

wybierając z gąszczu ofert uczelni wyższych, w pewnym momencie orientujesz się, że idziesz na Prawo - a co! Oczywiście, wiesz już od znajomych i ogólnej opinii, że to długie i trudne studia, że potem aplikacja, a potem praca w kancelarii, no ale w końcu zarabiasz na pierwsze auto klasy premium, kupujesz apartament w centrum i nie ma co narzekać.
Rzeczywiście, studia do najłatwiejszych nie należą. Chociaż nie wiem czy to dobre określenie, bo tak naprawdę co jest trudnego w czytaniu ze zrozumieniem? Oczywiście mam świadomość tego, że niestety, w naszym kraju spory procent ludzi ma z tym problem, ale jednak są ludzie, którzy potrafią ;)

Studiowanie

 Więc tak, nauki na prawie jest i dużo i mało, zależy jak na to spojrzeć. Z jednej strony nauka polega tak naprawdę na zwykłym czytaniu tekstu ze zrozumieniem, niestety tu pojawiają się schody, ilość tekstu do przeczytania jest OGROMNA. Szczerze mówiąc, w pełni rozumiem studiowanie prawa w trybie dziennym, ilość materiałów do nauki jest tak duża, że ciężko łączyć to z pracą. Studia zaoczne, jak w moim przypadku, łączone z pracą na pełen etat + to zdecydowanie większe wyzwanie. Przede wszystkim, na zajęciach przerabiamy ledwie połowę tego, co studenci dzienni, niestety pozostałą część musisz ogarnąć we własnym zakresie - czyli po tym jak już wrócisz z pracy o 16:30, wyjdziesz z psami na 15 minut,  przygotujesz obiad, zjesz (o ile nie musisz wcześniej zrobić zakupów), posprzątasz mieszkanie, więc około godziny 21 :) :)  ok północy należałoby się położyć, skoro musisz wstać o 6 i iść do pracy.

Sesja

to jest bardzo ciekawy temat. Otóż sesja trwa zazwyczaj ok 2 miesięcy (mniej więcej, letnią można zawsze przeciągnąć do września), w tym czasie należałoby zaliczyć wszystkie egzaminy i zajęcia z danego semestru. Więc jeśli jakimś cudem przygotujesz potrzebne materiały do nauki, teraz możesz zacząć czytać ze zrozumieniem :p no i tak czytasz po kilka razy to samo, aż uszami Ci wychodzi, idziesz na egzamin, piszesz (moim zdaniem zdecydowanie lepiej odpowiadać ustnie) i czekasz na wyniki - napiszesz dużo, na temat, więcej już się chyba nie da, i dostajesz 3. I po którymś razie ambicje opadają. Najlepsze są sesje (taka właśnie przede mną) gdy nagle, ni stąd ni zowąd, okazuje się, że zamiast standardowych 4 egzaminów (bo tyle średnio przypada na sesję) masz do zdania 9. W takich chwilach widząc swój plan zajęć ze łzami w oczach zaznaczasz 5 następujących po sobie weekendów, które spędzisz od 8 do 17 na uczelni - co w skali dziennej daje 35 dni pracy po 14-16 h bez przerwy (bo po pracy i zajęciach trzeba się jeszcze uczyć i opracowywać materiały).

Biorąc pod uwagę powyższe, zastanawiam się jak to jest możliwe, że dzienne studia są traktowane jako bardziej prestiżowe, skoro wymagają zdecydowanie mniej od studenta?

Wiedza

wiedza zdobywana podczas studiowania prawa w Polsce jest niezwykle szeroka i dotyczy tego, co każdy szary obywatel może znaleźć w kodeksach - czyli niczego. Niestety na studiach nie uczą nas niczego, wszystko co przerabiamy jest ogólnie dostępna dla każdego i każdy, bez studiowania prawa, może się tego nauczyć. Kończąc uniwersytet z tytułem magistra prawa może i wiesz trochę więcej niż przedtem, ale nie umiesz absolutnie niczego, co jest potrzebne w wykonywaniu pracy adwokata, radcy, sędziego czy notariusza, o komorniku nie wspominając. I tak, osoby niczego nie potrafiąc dzięki wpływom mamy i taty, którzy dodatkowo utrzymują ich podczas "robienia aplikacji" (bo niestety z pensji aplikanta w kancelarii nie da się opłacić aplikacji i utrzymać) zaczynają pracę w renomowanej kancelarii, a następnie zostają wpisani na listę odpowiedniej izby.Tym sposobem, niestety, zdarzają się bardzo nieprzyjemne sytuacje, gdy sędzia nie ma pojęcia kiedy doręczenie pisma jest skuteczna albo gdy adwokat wpiera matce trojga dzieci, że wniosek o alimenty jest płatny. To przykre, ale trudno walczyć z systemem.

Zatem, czy warto się trudzić by zostać prawnikiem? Jak kto chce, w moim przypadku żal mi już zainwestowanych pieniędzy więc z pewnością ukończę te studia, ale czy zdecyduję się na aplikację i wejście do "systemu"? Nie jestem przekonana.